Właśnie odkrywam. Muzyka, która wymyka się wszelkim klasyfikacjom. Szaleństwo. Nick Cave z czasów TBP to prawdziwa bestia. Z jednej strony kompletny chaos, z drugiej - z chaosu wyłania się perfekcja. Coś niesamowitego. Ktoś określił jeden z albumów (i jak sądzę można to powiedzieć o całej twórczości TBP), że jest ucztą groteskowej symboliki oraz ostrych, konwulsyjnych riffów, czymś w rodzaju psychotycznego teatru. Postpunk podszyty jazzem, surowe basy Tracy Pew'a i nie dające się z niczym porównać, obłąkane wycie Cave'a. A to, co Nick wyprawiał wtedy na koncertach -
Offline
Mniam!
Offline
Sunday's Slave
A masz może jakieś namiary na koncerty z tamtych czasów?
Offline